Waszemu ugrupowaniu udało się utrzymać wysokie poparcie w sondażach. W czym tkwi pana zdaniem sekret tego sukcesu?

Sekret jest prosty: nie podejmowaliśmy żadnych nagłych kroków, żadnych nagłych reform, nikomu nie odbieraliśmy emerytur, ani wynagrodzeń. Daliśmy ludziom nadzieję, że niesprawiedliwość zostanie naprawiona. To bardzo ważne, bo cztery lata kryzysu były bardzo ciężkie dla ludzi. I nie popełniliśmy żadnych poważniejszych błędów. To pozwoliło nam zdobyć w wysokie poparcie wyborców. Także partie opozycyjne nie zdołały pokazać, ani zaproponować niczego lepszego. Nie mogli oni nas krytykować, bo sami byli winni tego, z czym musiał zmierzyć się nasz rząd.

Czy mógłby pan zatem wyliczyć sukcesy czterech lat waszych rządów?

Po pierwsze na początku rządów mieliśmy do czynienia z wysokim bezrobociem, które w ciągu czterech lat spadło o połowę (z 14 do 7 proc.). Zaczęliśmy wyrównywać emerytury, które zostały wcześniej bezzasadnie zmniejszone, a nawet nieco je podnosić, na tyle, na ile pozwalał nam budżet. Przystąpiliśmy do obniżania cen źródeł energii, teraz gaz jest tańszy o 40 proc., co przekłada się na dochody ludności, które pozostają w ich kieszeni. Rozpoczęliśmy program renowacji budynków, o którym mówił już poprzedni rząd konserwatywno-liberalny, a niczego w tej sprawie nie zrobił. U ludzi pojawiła się nadzieja, że idziemy właściwą drogą. Główne sukcesy wyrażają się we wskaźnikach makroekonomicznych. Sytuacja geopolityczna rzuciła nam wyzwanie: musieliśmy zwiększyć wydatki na obronę, które za czasów konserwatystów zmniejszyły się do 0,7 proc. PKB, a teraz osiągnęły 1,7 proc. I oczywiście wzrosły zarówno minimalne, jak i średnie wynagrodzenie. Jedynego czego nie zdążyliśmy zrealizować, to wciąż zamrożone wynagrodzenia w sferze budżetowej. Pensje częściowo wzrosły, ale nadal nie przywrócono zasadniczego wynagrodzenia z okresu przed kryzysem. Rozumiemy to, ale jesteśmy usprawiedliwieni: nie planowaliśmy przecież wydatków na obronność, do których zmusiła nas sytuacja międzynarodowa.

Czy to jedyne niedociągnięcia waszego rządu? Czy może mógłby pan też wskazać inne niewykonane zadania? 

To czego nie udało się zrobić wynikało z ograniczeń finansowych. Zabrakło też woli politycznej, by przeprowadzić reformę podatkową. Jesteśmy krytykowani przez Bank Światowy, MFW i Komisję Europejską, że opodatkowanie kapitału jest u nas najniższe w Europie, siła robocza relatywnie mocna, a poziom redystrybucji PKB także najniższy w UE. Obiecaliśmy przywrócić świadczenia na dzieci, które przed kryzysem były wypłacane do 18. roku życia – udało się przywrócić świadczenia tylko do 12. roku życia w rodzinach potrzebujących; chcieliśmy przywrócić bezpłatne studia do poziomu licencjata – na to także nie starczyło środków. Oczywiście rząd jest koalicyjny, co także wymusza poszukiwanie kompromisu.

A jeśli chodzi o problemy mniejszości narodowych? Tu również są kwestie, które nie zostały rozwiązane. 

Zgadza się. Ten problem pozostaje nierozwiązany i jest mi wstyd, że brakuje woli politycznej. Uważam, że już dawno powinniśmy byli wypełnić obietnice dane przez naszego prezydenta Brazauskasa i zawarte w traktatach. Zgody politycznej w naszej koalicji wokół tej sprawy nie było. Nasi koledzy z Partii Pracy oraz Porządku i Sprawiedliwości – a nawet część naszych członków, którzy tym się nie afiszowali – są nastawieni sceptycznie do tej kwestii. Z opozycji jedynie AWPL byłaby za. I oczywiście liberałowie. Dlatego w parlamencie nie ma odpowiedniej większości. Ale chcieliśmy przynajmniej w jesiennej sesji zająć się jeszcze kwestią pisowni nazwisk.

Czy macie zamiar po wyborach kontynuować współpracę z tymi samymi partnerami koalicyjnymi, co do tej pory? 

Za wcześnie na odpowiedź na to pytanie. Najpierw trzeba zabić niedźwiedzia, a dopiero potem dzielić na nim skórę.

A czy są partie na scenie politycznej Litwy, z którymi w ogóle nie zamierzacie współpracować? 

Mamy sceptyczne podejście do konserwatystów. I pod względem ideologicznym, i historycznym. Chyba tylko jakaś katastrofa mogłaby nas zmusić do tworzenia wspólnej koalicji. Patrzymy jednak na to co dzieje się w rejonach, w niektórych nasi koledzy tworzą koalicje z konserwatystami. Ale to raczej działanie pragmatyczne, niż ideologiczne. Jeśli jednak mówić o ideologii i aspektach historycznych to widzimy tutaj raczej jeszcze niezagojone rany.

Zatem „wielka koalicja” – taka jak na przykład obecnie w Niemczech – na Litwie nie mogłaby powstać? 

Już drugą kadencję mówi o tym prezydent, nie kryjąc, że uważa za duży błąd, że weszliśmy w koalicję z Partią Pracy oraz Porządkiem i Sprawiedliwością. Po prostu wewnątrz partii nie ma takich nastrojów. W przeszłości był nawet taki moment ściślejszej współpracy, w latach 2007-2008. Od tego czasu jednak podjętych zostało wiele niemądrych, nieuzasadnionych finansowo decyzji i ustaw, które miały swe konsekwencje i w okresie kryzysu, i w ciągu kolejnych ośmiu lat, których jeszcze nie udało się nam naprawić. A kiedy historia polityczna liczy sobie zaledwie 20 lat, odpowiedzialność polityków mierzy się bardzo krótkimi okresami.

Czy ujawnienie głośnych skandali korupcyjnych tuż przed wyborami pomaga oczyścić politykę, czy też raczej upowszechnia przekonanie wyborców, że polityka jest zjawiskiem „brudnym”?

Czy jakoś wpływa to na politykę w ogóle – nie sądzę, może w jakimś stopniu. To przede wszystkim czarny PR. Pokazują to na przykład niedawne zamówienia w armii – wystarczy prześledzić chronologię wydarzeń. To nieuczciwe wykorzystanie i zestawianie faktów, manipulacja liczbami, datami i wrzutki medialne tuż przed wyborami. Do tego podwójne standardy, bardzo aktywny udział prezydent Litwy i jej administracji w tych procesach – mimo że powinni oni zajmować bardziej umiarkowaną pozycję. Ale nasza prezydent nigdy nie kryła, że nie wiąże z nami i naszą koalicją żadnych nadziei (śmiech). Konfrontacja jest zatem faktem.

Czy uważa pan, że litewskie media sprawiedliwie oceniają waszą działalność?

Nie chciałbym krytykować mediów, ale wśród dziennikarzy zdarzają się osoby interesowne, zaangażowane, są też pewne schematy finansowania prywatnych kanałów telewizyjnych. Jest też to, co odbywa się przed wyborami – różne propozycje, manipulacje. Takie systemy funkcjonują i wpływają na wyborców. Szczególnie w przypadku mediów, które mają dużą widownię. Nie powiedziałbym, że nasze media są całkowicie uczciwe, bezinteresowne i niezaangażowane. Kiedy pojawia się skandal, który obciąża inną partię – wtedy próbuje się to przemilczeć. Kiedy na przykład pojawia się mój artykuł z krytyką osób z innej partii – po trzech godzinach znika z głównej strony. Manipulacji jest zatem sporo.

Jakie są główne wyzwania dla litewskiej gospodarki, z którymi przyjdzie się wam zmierzyć? 

Po pierwsze to deficyt siły roboczej. Emigracja zrobiła swoje. I tutaj ja obwiniam przede wszystkim naszych pracodawców, którzy przez długi czas nie chcieli podzielić się swoją wartością dodaną, dochodem. I przez to po prostu wypychali ludzi z Litwy. Ja zajmuję się w parlamencie tematyką zatrudnienia i polityki społecznej już 20 lat i wiem, jakie ustawy były przyjmowane, kto jak reagował, kto co mówił. Przed kryzysem średnie i minimalne wynagrodzenie były wyższe niż na Łotwie i niemal takie same jak w Estonii. Od tego czasu wyprzedzili nas nie tylko Łotysze, a Estończycy wręcz przed nami uciekli. Jeśli spojrzeć na wzrost gospodarczy, produktywność i dochód – jest jak w Polsce, ale wynagrodzenia i redystrybucja dochodu są bardzo niskie. To wymaga działań państwa.

Czy partia ma nowe pomysły, nowe koncepcje w sferze porządku publicznego, walki z przestępczością? 

Myślę, że Litwa już dawno poradziła sobie z porachunkami kryminalnymi, które skończyły się w połowie lat 90., kiedy dochodziło jeszcze do zabójstw na zlecenie. Przestępczość zorganizowana przeszła na poziom machinacji gospodarczych, jak i w całej Europie. Wydaje mi się, że najkorzystniejsze środowisko dla machinacji to szara strefa w biznesie, która nadal jest całkiem spora. Najpoważniejsze elementy kryminalne funkcjonują moim zdaniem w tej sferze. A poza tym kwestia zamówień publicznych, tam gdzie pojawia się osobista nieuczciwość poszczególnych ludzi. Jeśli spojrzeć na poszczególne sektory PKB – są sfery na Litwie, które przewyższają poziom standardów europejskich, a to z kolei pozwala na nie zawsze uczciwą redystrybucję tych pieniędzy.

W Europie obecnie trwa dyskusja wokół kwestii migracyjnych. Czy podtrzymujecie gotowość do przyjmowania uchodźców z innych krajów? 

Podtrzymujemy – skoro jesteśmy członkami europejskiej wspólnoty, to przyjmujemy nie tylko to, co jest dla nas korzystne, ale zgadzamy się też na wyzwania. I nasza partia, i ja osobiście podtrzymujemy podpisane przez nas porozumienia i wywiązanie się z nich jest naszym obowiązkiem.

A czy w ramach partii pracujecie nad innymi kryzysami wewnątrzeuropejskimi, na przykład jak powinna wyglądać wspólna Europa po „Brexicie”? Niewątpliwie dotyka to bezpośrednio wielu obywateli Litwy. 

Póki co to tylko problem teoretyczny. Nikt nie wie, jaki schemat zostanie przyjęty. Oczywiście ten problem dotyczy najbardziej Litwy i Polski, bo polska diaspora w Wielkiej Brytanii jest najliczniejsza, a nasza również jest spora. Dlatego najpierw czekamy na konkretne dokumenty, które będą regulować te procesy. Brytyjczycy jasno powiedzieli, że tych, którzy już są na Wyspach, nie będzie dotyczył „Brexit”. My bylibyśmy zainteresowani, żeby część siły roboczej wróciła na Litwę. Bezrobocie jest niewysokie, długotrwale bezrobotni mogą zajmować się tylko pracami dorywczymi, więc potrzebujemy siły roboczej, która mogłaby zająć miejsce w nowych inwestycjach. Inwestycje nie pojawią się tam, gdzie nie ma ludzi. Byłoby więc dobrze, gdyby część naszych obywateli zdecydowała się na powrót. To stymulowałoby gospodarkę. Ale wymaga to odrobienia pracy domowej. Gdy powracający z emigracji spojrzy na wynagrodzenie, na stosunki w pracy – gdzie pracodawca ma zawsze rację – to działa psychologicznie na ludzi, którzy zamieszkali za granicą i widzieli tamtejsze stosunki pracy.

Chciałbym zapytać o stosunki z Rosją. Czy są pana zdaniem warunki, po spełnieniu których możliwa byłaby normalizacja relacji z Rosją? 

W pierwszej kolejności popieramy oczekiwania społeczności europejskiej. Tego, co wydarzyło się na Krymie i na Wschodzie Ukrainy nie da się skomentować. W przeszłości mieliśmy taką tradycję: rosyjska Duma zapraszała parlamentarzystów z innych krajów na igrzyska parlamentów. Chętnie braliśmy w tym udział, to była dobra zabawa. Jednak po tym, co się wydarzyło – oni nas nadal zapraszają, nikt jednak z europejskich krajów tam nie jeździ. A to były kontakty nieformalne, okrągłe stoły, dyskusje, ale po tym, co się wydarzyło my ignorujemy wszelkie przedsięwzięcia, na które jesteśmy zapraszani. Myślę, że to sprawiedliwe rozwiązanie. Oczywiście, powinniśmy wspierać normalne relacje, choćby dlatego, że mamy tranzyt do Kaliningradu. A kiedy u nas zwiększa się liczebność wojska, to i Kaliningrad przekształca się w taką strefę, jaką był do lat 80. Wydaje się, że wszystko zmierza do tego, że to terytorium będzie naszpikowane techniką wojskową. Jeśli chodzi o gospodarkę, to przeorientowaliśmy się na Zachód. Ale i tak z Rosją trzeba jakoś żyć. Staramy się wspierać stosunki międzyludzkie, zawierane są umowy handlowe. Ale jeśli chodzi o wyższy poziom polityczny, to tu nie ma żadnych wątpliwości. 

Moje ostatnie pytanie dotyczy stosunków z Polską. Czy oczekuje pan nowego otwarcia w relacjach polsko-litewskich? 

Przy naszej obecnej prezydent nie oczekuję niczego nowego. Od samego początku zajęła ona bardzo kategoryczne stanowisko. I to był błąd. Jestem członkiem Zgromadzenia Parlamentarnego Litwy i Polski, często spotykałem się z polskimi parlamentarzystami, to była świetna współpraca. Po dojściu do władzy obecnej prezydent i rządu prawicowego, zajęli oni takie a nie inne stanowisko i nasze kontakty międzyparlamentarne spadły niemal do zera. Myślę, że to nienormalne, jeśli prezydenci dwóch sąsiednich krajów – których stolice dzieli 600 km – spotykają się 1800 km dalej, w Dubrowniku. Jestem jednak optymistą i uważam, że powinniśmy odrobić prace domowe na Litwie, aby przynajmniej na poziomie parlamentarnym wznowić normalny dialog międzypaństwowy.